„Wierzę w to, że dziewczyny mogą wywalczyć medal”

– Jedyna rada to to, żeby po prostu walczyć, wierzyć w siebie i w to, że można – powiedziała Agnieszka Majewska zapytana o rady dla swoich koleżanek ze Ślęzy Wrocław na drugą część sezonu. W rozmowie środkowa tłumaczy przyczyny swojej nieobecności, podsumowuje rok 2018 i zapowiada swój przyjazd do stolicy Dolnego Śląska.

Przede wszystkim jak zdrowie? Co uniemożliwia Ci grę w koszykówkę?

Mam dalej problemy z plecami, to jest mój główny problem. Nie jest jeszcze niestety super dobrze, cały czas trwa żmudny proces rehabilitacji i leczenia.

Już przed sezonem mówiłaś, że okres przygotowawczy był dla Ciebie niezwykle trudny, bodaj najtrudniejszy w całej karierze. Miałaś gdzieś z tyłu głowy myśl, że uraz może wyłączyć Cię z gry na dobre?

Ten uraz tak naprawdę doskwierał mi od dawna. W poprzednim sezonie po powrocie do gry się odzywał, czułam ból też dwa lata temu, w sezonie mistrzowskim. W tym roku wrócił ze zdwojoną siłą. Może dlatego, że za ciężko rozpoczęłam okres przygotowawczy, może z uwagi na wiek powinnam słabiej zacząć, ale charakter na to nie pozwalał. Jeżeli się czegoś podejmuje, to robi się to na 100 proc., a może rzeczywiście powinnam odpuścić. W ostatnim okresie ból powrócił, więc niestety podjęliśmy decyzję, że trzeba to leczyć i zobaczymy, co będzie dalej.

Jakie są perspektywy, czy istnieje jeszcze możliwość powrotu na parkiety Energa Basket Ligi Kobiet tak, jak przed rokiem?

Nie chcę przewidywać, dla mnie zdrowie jest najważniejsze. Wiem, ile kosztował mnie powrót w styczniu po siedmiu miesiącach przerwy. Wiem, jaki to był duży wysiłek, więc nie mówię nie, nie mówię tak. To by zależało od stanu zdrowia, od tego, czy plecy pozwolą mi wrócić. Tego jeszcze nie wiem, nie ma zgody i pozwolenia od lekarza.

Czyli nie mówimy, że Agnieszka Majewska oficjalnie zakończyła koszykarską karierę?

Oczywiście! Na razie się leczę. Już rok temu miałam być byłą zawodniczką, a wyszło inaczej. (Śmiech). Życie pisze swój scenariusz.

Brakuje Ci bycia z drużyną, wszystkich emocji związanych z meczami?

Pewnie, że brakuje. Dziewczyny zasypują zdjęciami na whatsappie i wszystkich portalach. Czasami czuję się, jakbym była z nimi, ale to nie jest to samo. Brakuje zwłaszcza szatni, gdzie jest milion tematów i całej atmosfery.

A jest coś, czego Ci nie brakuje w życiu bez koszykówki? Na przykład ciężkie treningi?

Uwielbiam trenować! Tamten sezon pokazał, że się da. Bardzo bałam się powrotu, bałam się czy dam radę, bo wszyscy wiemy jak trener Arek pracuje, ale sobie poradziłam. Może ciężkich treningów nie brakuje, ale tych lżejszych zajęć na pewno. Ja już ciężko się natrenowałam w swoim życiu, więc trzeba spuszczać z tonu (śmiech)!

Trener Rusin mówił przy ogłaszaniu powrotu do drużyny, że po okresie przygotowawczym miało być z górki, tak miało być?

Tak miało być, tak się spodziewaliśmy. Trener wiedział, że jeśli przejdę sezon przygotowawczy w pełni, to później będzie dobrze. Nie udało się, bo już pod koniec tych najcięższych treningów plecy się odezwały. Oczywiście zrobiłam przerwę, a każda przerwa w tym wieku, żeby to było jasne, ja się wcale staro nie czuję, ale po tylu minutach i sezonach organizm to odczuwa i każda przerwa nawet tygodniowa utrudnia powrót. To nie tak jak w wieku 20 lat. Wróciłam, weszłam z powrotem w treningi, poczułam się lepiej, ale uraz powrócił ze zdwojoną siłą i przerwa musiała być dłuższa. Wszyscy braliśmy taki scenariusz pod uwagę.

Dużo miałaś rozmów z trenerem Arkadiuszem Rusinem na temat swojego zdrowia, roli w zespole?

Rozmawialiśmy oczywiście. Nie było to takie łatwe, pracowaliśmy ze sobą wiele lat. Z jednej strony znamy się na tyle, że wiadomo kiedy odpuścić, co odpuścić. Z drugiej strony dochodzi charakter sportowca. Jak wszystkie dziewczyny pracują, to nie umiem odpuścić. I tutaj te dwie rzeczy się kłóciły, może gdyby to było bardziej stanowcze odpuszczenie, to teraz byłabym z zespołem. Mam do siebie pretensje o to, że mogłam gdzieś odpuścić, ale ten charakter nie pozwolił.

Mimo, że nie widzimy Cię na parkiecie, nadal jesteś bardzo ważną częścią klubu – jak w jednym zdaniu podsumowałabyś ten rok w wykonaniu Ślęzy Wrocław?

Wzloty i upadki. Taka myśl nasuwa się pierwsza. Z jednej strony sukces, bo w tym roku wywalczyłyśmy kolejny medal, a dziewczyny w tym sezonie sprawiły kilka niespodzianek pokonując Wisłę czy CCC i idzie to w dobrą stronę. Dobry rok, ale przytrafiły się delikatne porażki, bo przegrana z Widzewem nie powinna się przydarzyć, ale to jest sport.

To teraz nieco szerzej – po krótkiej przerwie wróciłaś do gry w lutym tego roku, żeby zdobyć w żółto-czerwonych barwach swój 15 medal mistrzostw Polski. Z perspektywy czasu brąz to maksimum, jakie dało się wyciągnąć, czy jednak pozostaje niedosyt po przegranej serii z Artego Bydgoszcz?

Na wynik końcowy składa się cały sezon, ciężko powiedzieć co działo się przed moim przyjściem, że dziewczyny grały w kratkę, bo w całym sezonie były różne mecze. W styczniu dziewczyny były w dołku, psychicznym i fizycznym. Gdy głowa jest słaba, to fizycznie nie ma energii do pracy. Zespół był w dużym dole, ale wspólnymi siłami potrafiłyśmy się podnieść. Mecze z Bydgoszczą pokazały że zabrakło niewiele, w ostatecznym rozrachunku oczywiście szkoda tych spotkań, tylko nie wiem czy nie było to pokłosiem tego, co działo się przez cały sezon. Występy w pucharach też zrobiły swoje, natężenie meczów, zmęczenie dziewczyn, brak doświadczenia pucharowego, wszystkiego trzeba się po prostu nauczyć po prostu. Odbiło się to też na treningach, bo nie było całego tygodnia na przygotowania, to dla trenera Rusina za mało. Mecze z Bydgoszczą to wielka szkoda, natomiast zabrakło zimnej głowy, może wystraszyłyśmy się finału.

Pamiętasz, jak wtedy Twoje ciało odpowiadało na obciążenia związane z play-offami?

Pamiętam końcówkę tamtego sezonu i w ogóle po powrocie z końcem stycznia, rozmawialiśmy z trenerem, żeby zobaczyć, jak będę wyglądać. Przez siedem miesięcy nie trenowałam treningu i to nie było tak, że na 100 procent przyjdę i zostaję. Musiałam zobaczyć, czy to ma sens, czy dam radę. Po czterech tygodniach miałam zdecydować, a już po trzech wszyscy wiedzieli bez decyzji, że zostaję. Pamiętam, że było dobrze, a plecy się odezwały i w Bydgoszczy nie mogłam pomóc dziewczynom. Prawda jest taka, że gdyby Agnieszka Kaczmarczyk nie złapała kontuzji, to nie byłabym potrzebna do samego końca. Ciacho nie zagrała w meczach z Wisłą, to trzeba było się ratować (śmiech). Po pierwszym meczu było ogromne zmęczenie, trener podszedł do mnie i mówi „Aga, Ty za dwa dni się nie będziesz nadawała do niczego, będziesz się czuła jak w sezonie przygotowawczym” i rzeczywiście tak było. Mecz, w którym przegrałyśmy 30 punktami był straszny, moje ciało nie współpracowało ze mną. Na kolejny trzeba było wyjść, położyć wszystko na jedną kartę i pomimo zmęczenia trzeba było się zebrać. Charakterem wygrałyśmy ten medal.

Któryś z meczów tamtego sezonu, nie biorąc pod uwagę meczu o brąz, zapadł Ci mocno w pamięci?

Na pewno mecz z Bydgoszczą będzie się pamiętało. Wszystkie zapadły nam w pamięć, każdy z nich był ciężki i niby się wydawało, że mamy finał w kieszeni i niestety… Trzeba było wygrać mecz u siebie, oba przegrałyśmy. To mecze, które się będzie pamiętało. Rzadko kiedy pamięta się mecze sezonu zasadniczego. Tak jak teraz, jeśli dziewczyny sięgną po medal, to nikt nie będzie pamiętał o porażce z Widzewem.

Miałaś podczas letnich przygotowań momenty, w których myślałaś, żeby jednak zrezygnować z kolejnego powrotu?

Oczywiście, po każdym treningu! (Śmiech). Sezon przygotowawczy z trenerem Rusinem jest naprawdę ciężki, po prostu przychodziłam do domu i zastanawiałam się, po co jest mi to potrzebne. Natomiast na popołudniowy trening szłam już w pełni zmotywowana. Mój organizm dawał mi większe znaki niż w poprzednim, że zmęczenie się nawarstwia.

Co lub kto napędzało Cię wtedy do dalszej pracy i kontynuowania treningów? Trener Rusin zachęcał do działania?

Generalnie jestem taką osobą, że jeżeli czegoś się podejmuje, to nie robię tego na pół gwizdka. Motywacją było to, że w zespole było dużo młodszych koleżanek, które umierały tak samo jak ja, więc może to mnie popychało, że jeszcze nie jest tak źle. Znamy się z trenerem kupę lat i myślę, że bardzo dobrze się znamy, mogliśmy sobie w dyskusjach pozwolić na trochę więcej, więc szpilek małych w jedną i drugą stronę było bardzo dużo.

Byłaś z drużyną podczas pierwszych kilku spotkań w trwających rozgrywkach, zakładam, że po urazie nadal śledzisz losy zespołu.

Oczywiście i bardzo żałuję, że tak mało jest meczów w telewizji i internecie. Rok temu były puchary i transmisje telewizyjne, natomiast teraz brakuje mi tego. Cieszę się, że była transmisja z Polkowic i mogłam zobaczyć dziewczyny w akcji. Śledzę, jak nie w internecie, to poprzez statystyki.

Jak Twoim zdaniem rozwinął się ten zespół na przestrzeni 11 meczów, które za nami?

Na pewno widać rękę trenera w stosunku do obrony, znam go na tyle, że to nie funkcjonuje tak, jakby chciał i nie wiadomo, czy w pełni to się uda osiągnąć. Mówiłam w wielu wywiadach, że to zespół, który może zaskoczyć wszystkich, a nawet same siebie i dalej to podtrzymuję. Grają bardzo różnie, są w stanie zagrać fenomenalnie, a czasem nie wszystko wychodzi. To młody zespół, jak się ma taką kadrę, to gra w kratkę jest absolutnie normalna. Cały zespół idzie do przodu, a indywidualnie, to w trakcie sezonu wyszło doświadczenie Taisii Udodenko, na plus na pewno zapisuje się Terezia Palenikova. To młoda zawodniczka i wszystko przed nią, jeśli będzie się dalej tak rozwijać, to zrobi wielką karierę.

Wygrana w meczu z CCC była dla Ciebie niespodzianką, czy znając trenera Rusina oraz zawodniczki wiedziałaś, że stać je na tę wygraną?

Oczywiście, że wierzyłam i bardzo się cieszę! Mimo, że Ślęza nie zagrała rewelacyjnie w ataku, a jedynie nieźle. W kluczowych momentach wpadły ważne rzuty. Dziewczyny dobrze wyglądały w obronie, a przede wszystkim zagrały walecznie, uwierzyły, że mogły wygrać i to zrobiły.

Według Ciebie można, choćby po cichu, mówić o potencjalnym czwartym medalu w ciągu czterech lat?

W moim pierwszym roku w Ślęzie nikt nie postawiłby na nas, że zdobędziemy złoty medal. W minionych rozgrywkach nikt nie sądził, że wywalczymy brąz przeciwko Wiśle. Dlatego uważam, że dziewczyny są w stanie to zrobić i jest to w zasięgu. Natomiast sezon jest długi, dużo meczów, jeszcze nie skończyła się pierwsza runda, a do medali jest kilka zespołów, bo chociażby Bydgoszcz, Toruń, Gorzów. Wszystko będzie zależało od kontuzji i od wielu innych czynników. Wierzę w to, że dziewczyny są w stanie to zrobić i trzeba w to wierzyć.

Masz może jakieś rady dla zespołu przed nowym rokiem?

One same wiedzą doskonale, co trzeba robić, każdy gracz wie i czuje to, tym bardziej doświadczone zawodniczki. Jedyna rada to to, żeby po prostu walczyć, wierzyć w siebie i w to, że można.

Zmieniając temat, latem byłaś trenerką podczas Campu Akademii Koszykówki Ślęzy w Szklarskiej Porębie. Przejście z parkietu na ławkę trenerską to realna opcja na przyszłość?

Pomysłów i myśli jest dużo, wszystko przede mną, na razie, tak jak rozmawialiśmy, zdrowie jest najważniejsze, muszę się wyleczyć żeby o czymkolwiek myśleć. Czy o roli trenera czy o pracy w klubie organizacyjnej, bo takie rzeczy lubię. Pomysłów jest dużo. Letni camp był dla mnie pierwszym, ale było to fajne doświadczenie i mam nadzieję, że znów będę mogła się sprawdzić w tej roli, ale na razie nie było zobowiązujących rozmów.

Czego można Ci życzyć na nadchodzący rok oprócz zdrowia?

Mam ciche marzenie, którego nie będę zdradzać. A tak to zdrowie jest najważniejsze, jak jest zdrowie, to wszystko będzie dobrze.

W ramach rewanżu – czego można życzyć kibicom Ślęzy?

Przede wszystkim na nowy rok również zdrowia i przede wszystkim dalszej wiary w zespół, bo bardzo się cieszę, że wierzą cały czas, czasem nawet bardziej niż dziewczyny same wierzą w siebie. Wielu emocji, sukcesów i medalu.

I na koniec: kiedy zobaczymy Cię na trybunach hali wrocławskiej AWF, skoro niestety buty wiszą na razie na kołku?

Przyjadę, na pewno! Mam nadzieję, że wkrótce, ale na razie nie jestem w stanie powiedzieć.