Kolejny sezon współpracy Ślęzy i Alektum

Firma Alektum pozostaje partnerem Ślęzy Wrocław i będzie współpracować z naszym klubem także w rozgrywkach 2021/2022.

Współpraca z dotychczasowymi partnerami i sponsorami to podstawa budowania budżetu Ślęzy Wrocław w nadchodzącym sezonie. Bardzo cieszymy się, że firma Alektum podchodzi do nas niezmiennie z wysokim zaufaniem i chęcią kontynuacji naszych działań.

Alektum Group swoją siedzibę we Wrocławiu ma przy ul. Kilińskiego, a w branży zarządzania wierzytelnościami operuje od 1992 roku. Wszystko zaczęło się w Goteborgu – Alektum to bowiem firma, która swoją działalność rozpoczęła w Szwecji. Obecnie prowadzi działania na 18 rynkach w całej Europie, w tym także w Polsce. W 2015 roku doszło do połączenia niemal 30 firm w Alektum Group, dzięki czemu firma jest w stanie wspierać klientów od samego początku procesu windykacji.

W Alektum doskonale wiedzą, że żadna firma ani sektor nie są dokładnie takie same – dlatego z taką starannością dba się o to, aby spełnić wymagania i preferencje każdego klienta. Proces windykacji prowadzony jest od początku do końca, a podczas niego pracownicy Alektum skupiają się na tym, aby znaleźć skuteczny sposób na zapłatę długów, a także świadczyć wysokiej jakości usługi. Firma oferuje szeroką gamę produktów i usług – od kampanii marketingowych i informacji kredytowych potrzebnych w przypadku płatności, po administrowanie całym przepływem faktur. Posiada również zespół prawników specjalizujących się w różnych dziedzinach prawa i sektorach. Alektum pomaga uzyskać lepsze przepływy pieniężne, zmniejszyć straty kredytowe i utrzymać dobre relacje z klientami.

„Sport pokazał nam w tym sezonie swoje brutalne oblicze”

Tydzień po zakończeniu sezonu zasadniczego Energa Basket Ligi Kobiet rozmawiamy z Julią Tyszkiewicz. Skrzydłowa Ślęzy podsumowuje sezon w wykonaniu żółto-czerwonych, a także opowiada o byciu kapitanem zespołu, trudnościach z „czyszczeniem głowy” i lekcjach z najbardziej szalonego sezonu w życiu.

Za nami sezon 2020/2021 Energa Basket Ligi Kobiet. Zanim przejdziemy do szczegółów, jak podsumowałabyś go ogólnie, w szerokiej perspektywie?

Ten sezon podsumowałabym jako lekcję dla nas wszystkich. Można mówić o braku szczęścia, który miałyśmy, ale ja uważam, że poprzez brak doświadczenia w naszym zespole każda z nas dostała solidną lekcję pokory, koszykówki i tego, jak każda sekunda jest ważna. Myślę, że wszyscy sportowcy powinni przejść przez tego typu sezon i jeżeli mądrze wykorzystamy te lekcje, to tylko będzie działać na naszą korzyść.

W najbliższy weekend ruszają play-offy EBLK i pierwszy raz od powrotu do Ekstraklasy zabraknie w nich Ślęzy Wrocław. Czy da się zidentyfikować jedną, główną przyczynę takiego stanu rzeczy, czy to bardziej złożona historia?

To złożona historia. Nigdy nie jest tak, że wszystko da się zrzucić na jeden czynnik i to będzie wyczerpujące wytłumaczenie. Prostą odpowiedzią jest to, że przegrałyśmy mecze, których nie powinnyśmy były przegrać. Nie spisałyśmy się w spotkaniach, w których decydowały sekundy, pojedyncze akcje – to jest łatwa odpowiedź. Jako sportowcom jest nam bardzo przykro i boli nas to, że nie gramy w play-offach, bo oczywiście, że wolałybyśmy znaleźć się w tej czołowej ósemce. Co więcej, uważam, że miałyśmy szanse trochę namieszać. Moim zdaniem nasz zespół miał duży potencjał i nie wykorzystałyśmy go w pełni. Jest nam przykro także ze względu na kibiców, bo nie przeżywają tych emocji, które wiążą się z występem w play-offach.

„Jeśli będziemy walczyć, jeśli będziemy takimi harpaganami, to wszystko jest przed nami” – tak mówiłaś przy ogłoszeniu twojego powrotu do Wrocławia. Walki nie można wam odmówić, ale czasami sama walka nie wystarczyła.

Walka nie wystarczyła, ale z wyłączeniem wyjazdu do Polkowic i meczu z Gorzowem u siebie, w każdym spotkaniu walczyłyśmy do końca i zostawiałyśmy na parkiecie serce oraz całe zdrowie. Tego nie można nam odebrać i odmówić. Zabrakło nam troszkę doświadczenia. Taki niestety jest sport.

Start 3-0 napawał optymizmem, a potem przytrafił się mecz w Sosnowcu, w którym z +7 do przerwy zrobiło się -10 po trzeciej kwarcie i ostatecznie skończył się porażką. Następnie wyjazd do Bydgoszczy, o którego szczegółach nie trzeba wspominać. To były momenty, w których coś w drużynie pękło?

Zdecydowały głowy, dużą rolę odegrał aspekt psychologiczny. Zaczęłyśmy się trochę podłamywać. W meczu z Bydgoszczą rzeczywiście coś w nas pękło. Uważam, że od tamtej porażki naprawdę trudno było nam się podnieść psychicznie. Nie było jednak tak, że przychodziłyśmy na treningi i mecze ze spuszczonymi głowami – nic takiego nie miało miejsca.

Wyszło, jak wyszło. Każdy sezon różni się od siebie i teraz nie da się cofnąć czasu. Czasem brakuje kilku sekund, paru punktów. Wiele razy w tym sezonie brakowało nam naprawdę niewiele, żeby odnieść zwycięstwo. Te rozgrywki udowodniły nam dobitnie wagę codziennej ciężkiej pracy nad detalami. Sport jest brutalny i przez ostatnie miesiące pokazał nam w pełni swoje brutalne oblicze.

Do kluczowych braków można też dołożyć brak zdrowia, które w pewnym momencie was opuściło. Mam na myśli wizytę w Toruniu, kiedy porażka nie wchodziła w grę, a jednak wracałyście do domu na tarczy.

Trzeba podkreślić, że do tego spotkania podchodziłyśmy po dwutygodniowej przerwie spowodowanej przymusową kwarantanną. Miałyśmy z tyłu głowy, że jesteśmy bez treningów i bez odpowiedniego przygotowania do tego meczu. Brakowało też w tym spotkaniu Sug Sutton. To nie był łatwy moment, jeden z wielu trudnych epizodów w tym zwariowanym, zupełnie innym niż wszystkie sezonie.

Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że możliwości wyjścia grupowego i „wyczyszczenia głowy” były niezwykle ograniczone. W tym sezonie kursowałyście niemal wyłącznie między halą a domem.

Wiadomo, że takie wyjścia scalają drużynę i są tym bardziej potrzebne, gdy zespołowi nie idzie. Starałyśmy się spotykać w domach, ale to nie to samo co wyjście do kina, na koncert, do restauracji. Brakowało tego, przede wszystkim dla zagranicznych zawodniczek. Nie mogę sobie wyobrazić bycia w obcym kraju i kursowania wyłącznie sala-dom, sala-dom. Nasze myśli krążą nieustannie wokół koszykówki i bardzo ważne jest, żeby wyrwać się raz na jakiś czas, na krótką chwilę. Wyjść na pizzę, do restauracji z całą drużyną, czy nawet samemu pójść do kawiarni, wypić kawę i poczytać książkę. Musimy dbać o to, żeby głowa była czysta, żeby nie żyć w stu procentach koszykówką, żeby była odskocznia. Gdy kumulują się porażki, to jest wręcz niezbędne, a w tym szalonym sezonie było o to niezwykle trudno.

Trener Arkadiusz Rusin powierzył ci rolę kapitana i na twoich barkach leżała odpowiedzialność za podtrzymywanie atmosfery w drużynie. Patrząc na ten sezon, miałaś chyba pełne ręce roboty?

Ustaliłyśmy na początku, że moja rola będzie polegała bardziej na tym, żeby pomóc coś załatwić, a my wszystkie musimy się wspierać. Dziewczyny były wspaniałe, bardzo mi pomagały. Nie ukrywałam przed nimi, że w tym sezonie uczyłam się bycia kapitanem i nie wiedziałam, jak ciężka jest to rola i jaką niesie za sobą odpowiedzialność. Starałam się, jak mogłam. Mam nadzieję, że chociaż trochę spełniłam oczekiwania wynikające z bycia kapitanem. Trafiło mi się to w młodym wieku, zazwyczaj przypadało to starszym, bardziej doświadczonym koszykarkom. One byłyby na pewno większym autorytetem niż ja. Mimo to, starałam się scalać drużynę, tworzyć poczucie jedności. Porażki nie ułatwiały tego zadania, bo istniało ryzyko kłótni, sporów, oskarżeń. Tego uniknęłyśmy, na każdym kroku powtarzałyśmy sobie, że niezależnie od wyników i sytuacji jesteśmy w tym razem i musimy sobie wspólnie poradzić z każdym wyzwaniem, jakie przed nami stało.

Choć brakowało wyników, to możesz powiedzieć, że jako drużyna tworzyłyście zgrany kolektyw, wspierałyście się przez cały czas?

Zabrakło liderki, która na nas krzyknie, poustawia wszystko tak, jak być powinno, ale wszystkie dziewczyny wspierały się wzajemnie, pomagałyśmy sobie w trudnych momentach. Na parkiecie było trudno, bo jako młody zespół musiałyśmy się uczyć na błędach, których oczywiście nie brakowało. Poza parkietem naprawdę było super, stanowiłyśmy dla siebie wsparcie. Bardzo się cieszę, że mogłam w tym sezonie grać z tak życzliwymi, sympatycznymi i pozytywnie nastawionymi dziewczynami. Rzadko zdarza się, że powstaje tak zgrana i dobrze rozumiejąca się drużyna, która rzeczywiście tą drużyną jest. Gdy sezon dobiegł końca, każdej było żal, że zmarnowałyśmy naszą szansę, żeby wspólnie coś osiągnąć.

Z wyłączeniem GTK Gdynia, czerwonej latarni ligi, mieliśmy najgorszy bilans meczów u siebie. Brak kibiców, którzy zawsze wspierali was z trybun był aż tak odczuwalny? Wsparcie na pewno przydałoby się w tych nerwowych końcówkach.

Oczywiście, że tak. To jest kwestia bezdyskusyjna. Kibice to szósty zawodnik, zwłaszcza kibice z Wrocławia kojarzą się z pełną halą, z głośnym dopingiem przez cały mecz i tego brakowało. To kolejny dowód na to, że za nami dziwny sezon. Gdy wychodzi się na parkiet przed kibicami, mobilizacja jest wspaniała, jest pewnego rodzaju dreszczyk emocji i to coś naprawdę świetnego. Wsparcia fanów brakowało bardzo. Każda z nas musiała szukać dodatkowej motywacji wewnątrz, co jest wyzwaniem dla niektórych sportowców. Jednym pomaga gra przy pustych trybunach, bez presji z ich strony. Innym to przeszkadza i ja zaliczam się do tej grupy. Uwielbiam pełne hale, głośny doping i nie wyobrażam sobie, że kolejny sezon rozegramy przy pustych trybunach.

Czy pomimo tego, że kibice nie mogli wejść na trybuny, czułyście ich wsparcie?

Wsparcie było odczuwalne, bo grałyśmy ze świadomością, że kibice oglądali nas w internecie. To jednak mimo wszystko nie to samo, co bezpośredni kontakt, co okrzyki wsparcia z hali, co nas ogromnie mobilizuje i robi sporą różnicę. Jesteśmy bardzo wdzięczni kibicom za to, że byli z nami, że spędzali czas przed ekranami i trzymali za nas kciuki. Bardzo doceniam ich przywiązanie oraz lojalność i mam nadzieję, że już w przyszłym sezonie będziemy mogli spotkać się w halach.

Co dobrego można wyciągnąć z tego sezonu? Jakie lekcje pomogą Ci w dalszej karierze?

Wszystkie mecze przegrane w ostatnich sekundach nauczyły mnie, że nawet najmniejszy błąd ma znaczenie, że skupienie przez 40 minut to jest absolutna konieczność. Spotkanie można przegrać w każdej akcji, w każdej sekundzie. Wyniosłam z tego trudnego sezonu nowe znajomości, nowe przyjaźnie, to jest bardzo ważne. Pamiętajmy, że przez siedem-osiem miesięcy musimy się ze sobą codziennie spotykać i cieszę się, że stworzyłyśmy mocne i dobre więzi.

Z Twojego punktu widzenia to był mimo wszystko okres, który przynajmniej w jakimś stopniu możesz uznać za udany? Zanotowałaś najlepsze wyniki właściwie w każdej kategorii statystycznej.

Wrocław mi służy, jestem tu szczęśliwa. I to jest chyba w tym wszystkim najważniejsze. Gdy kobieta jest szczęśliwa, to ma wszystko poukładane w głowie i myśli nie są zajęte czym innym. Wtedy może skupić się na pracy. Ten sezon dał mi bardzo dużo, włożyłam w niego dużo pracy i zaangażowania. Pracowałam z całym sztabem szkoleniowym, za każdy trening jestem im wdzięczna. Wiem, że mam jeszcze w swojej grze dużo mankamentów, bo sportowiec zawsze powinien mieć nad czym pracować, ale na pewno koszykarsko zrobiłam duży krok do przodu. Udowodniłam sobie, że rzeczy, których wcześniej nie potrafiłam zrobić, nie są tak trudne, jak mi się wydawało. Teraz tylko pozostało mi jeszcze ciężej nad nimi pracować i je doskonalić. Jestem bardzo wdzięczna za ten sezon.

Nieco z przymrużeniem oka – żałujesz, że nie zakwalifikowaliśmy się do Suzuki Pucharu Polski? Nie mówię o walce o puchar, ale o konkursie rzutów za trzy punkty. W całej lidze nikt nie trafiał z dystansu z taką skutecznością jak ty.

Można tak gdybać… Stawiły się tam wspaniałe zawodniczki, strzelczynie wyborowe…

Bez fałszywej skromności!

Naprawdę! Specyfika tego konkursu jest bardzo duża, w minutę trzeba oddać 25, to nie jest łatwe. Ciąży na tobie presja czasu, nie ma chwili, żeby ułożyć sobie rękę, musisz rzucać, rzucać, rzucać. Żałuję, że jako drużyna nie miałyśmy okazji pojechać na puchar, mogłybyśmy sprawić jakąś małą niespodziankę. To już jednak za nami, trzeba teraz patrzeć w przód.

No właśnie – na razie odpoczynek, regeneracja mentalna, ale zaraz trzeba będzie myśleć o przyszłości.

Tak, jak powiedziałam wcześniej – Wrocław mi służy, czuję się tu bardzo dobrze. Mamy bardzo dobre warunki do rozwoju i chciałabym tu kontynuować swoją karierę. Pozostaje tylko kwestia znalezienia porozumienia. Ślęza to klub, który zawsze powinien bić się o jak najwyższe cele. Pomimo trudności nikt nie składa broni i robi się tu wszystko, żeby powrócić na szczyt. Mam nadzieję, że po tych trudnych czasach jak najszybciej uda się to osiągnąć.

Zasłużone zwycięstwo Ślęzy na zakończenie sezonu

W ostatnim meczu sezonu zasadniczego Energa Basket Ligi Kobiet Ślęza Wrocław pokonała Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin 84:69. Wygrana pozwoliła Ślęzie utrzymać 9. miejsce na koniec rozgrywek.

Wrocławianki, które nie miały w tym meczu jakiejkolwiek presji, zaczęły spotkanie bardzo dobrze. W pierwszych minutach wymuszały trudne pozycje rzutowe bądź straty Pszczółek, a po drugiej stronie parkietu radziły sobie w ofensywie. Ton poczynaniom w ataku nadawał duet obwodowych – Sug Sutton oraz Anna Jakubiuk. Pierwsza z nich raz po raz znajdowała sposób na przebicie się pod kosz i wymuszanie fauli rywalek, zaś Jakubiuk w swoim stylu atakowała strefę podkoszową i zaskakiwała defensywę Pszczółki. W efekcie Ślęza po pięciu minutach prowadziła 13:5. Pszczółka pudłowała swoje próby, popełniała straty i przez to kilkadziesiąt sekund później trener Krzysztof Szewczyk poprosił o czas.

Time-out przyniósł pożądany skutek – najpierw punkty z półdystansu zdobyła Martina Fassina, a chwilę potem Morgan Bertsch przechwyciła złe podanie Niny Dedić i poszła od kosza do kosza, błyskawicznie zmniejszając straty do rozmiarów 9:13. Już w następnej akcji Stephanie Jones zaatakowała kosz i wymusiła przewinienie Elizabeth Pavel, trafiając oba osobiste. Podkoszowa 1KS-u zdobyła także sześć kolejnych oczek, które Ślęza uzbierała do końca pierwszej kwarty. Dzięki temu pomimo odpowiedzi lublinianek w tym samym wymiarze punktowym to wrocławianki wygrały pierwszą kwartę 23:19.

Druga odsłona rozpoczęła się od szybkich ciosów Sutton i Bertsch. Tempo nie spadło w kolejnych akcjach – po przechwycie Emilia Kośla pognała pod kosz i wymusiła faul Dominiki Poleszak, dla której było to trzecie przewinienie w meczu. Na parkiet po dwóch celnych osobistych Kośli wróciła Nina Dedić, która chwilę później przymierzyła z półobrotu na 27:21. Chorwatka dołożyła także oczko z linii rzutów osobistych, co powiększyło przewagę Ślęzy do siedmiu oczek.

Pszczółka mogła polegać głównie na Morgan Bertsch – piłka trafiała do Amerykanki, a ta wykorzystywała swoją siłę i przebijała się pod kosz, powiększając dorobek swój i Pszczółki. Ślęza odpowiadała za pośrednictwem Stephanie Jones, która trafiła raz spod kosza, a raz z dystansu i było 33:25 dla 1KS-u. Po faulu w ataku trener Arkadiusz Rusin poprosił o czas, rozrysował akcję pod Julię Tyszkiewicz, a ta nie pomyliła się z dystansu. Tym samym piętnaście sekund po czasie dla Ślęzy mieliśmy czas dla Pszczółki, bo trójka kapitan Ślęzy bardzo zdenerwowała trenera Szewczyka.

Time-out przyniósł efekt w postaci pierwszej trójki w meczu Jennifer O’Neill, ale już po chwili akcją 2+1 odpowiedziała Sug Sutton, a przewaga wrocławianek utrzymywała się na komfortowym poziomie. Ślęza robiła wszystko, żeby łapać rywalki na faule i stawać jak najczęściej na linii rzutów osobistych. To przynosiło pożądane efekty, bo Sutton dołożyła punkt po rzucie wolnym, a drugi choć nie wpadł do kosza, to na tyle szczęśliwie odbił się od obręczy, że piłka wciąż była w posiadaniu 1KS-u. Po wznowieniu gry rozgrywająca żółto-czerwonych skutecznie przebiła się pod kosz. Dwie kolejne akcje Poboży i Fassiny spotkały się ze udanymi odpowiedziami Jakubiuk i Jones.

Końcówka pierwszej połowy to absolutny popis ofensywny po obu stronach. Zaczęło się od akcji 2+1 Stephanie Jones. W odpowiedzi dwa celne osobiste Zuzanny Sklepowicz. Kilkanaście sekund później dwa oczka Niny Dedić, która nie była w stanie zatrzymać Karoliny Poboży, gdy piłka przeniosła się pod obręcz bronioną przez Ślęzę. Powrót pod kosz Pszczółki przyniósł trzy punkty Dedić. Kolejna akcja i znów punkty Poboży. Wrocławianki przeprowadziły ostatnią akcję – Sutton spudłowała, ale piłka trafiła w ręce Anny Jakubiuk, która oddała rzut równo z syreną. Nie znalazł on celu, ale obwodowa 1KS-u została sfaulowana przez O’Neill i trafiła jeden osobisty na 53:40 do przerwy.

Druga połowa zaczęła się dla Ślęzy bardzo źle. Trójkę spudłowała Sutton, błąd trzech sekund odgwizdano Jakubiuk, a potem amerykańska rozgrywająca 1KS-u popełniła faul w ataku. Pszczółka zdobyła cztery punkty i zaczęła się nakręcać. Jednak w ważnym momencie Nina Dedić trafiła z półdystansu, a chwilę później z dystansu. Gdy Sug Sutton po zbiórce w obronie poszła dynamicznie pod kosz nikt w drużynie Pszczółki nie był w stanie jej zatrzymać i Ślęza wyszła z tego mini-kryzysu z trzema punktami przewagi.

To był na tyle ważny moment spotkania, że trener Krzysztof Szewczyk poprosił o czas. Po rozmowie ze swoim zespołem rozpisał akcję pod Bertsch, która nie pomyliła się z półdystansu, ale już w kolejnej akcji Jones nie miała żadnych problemów ze zdobyciem punktów. Lubliniankom udało się odrobić dwa punkty po celnych osobistych Milazzo, ale brakowało w drużynie Pszczółki konsekwencji po obu stronach parkietu, żeby przeprowadzić serię punktową. Bez dłuższej passy bez odpowiedzi Ślęzy gospodynie nie mogły myśleć o wygranej i wraz z upływającymi minutami coraz bardziej jasne było, że to wrocławianki sięgną po zwycięstwo. Koszykarki ze stolicy Dolnego Śląska miały odpowiedź na każdą akcję rywalek, kontrolując przebieg wydarzeń na parkiecie.

Jeśli jednak ktoś przed początkiem czwartej kwarty myślał, że losy spotkania się odwrócą, to po 3,5 minutach tej części meczu wszystko było wiadomo. Nina Dedić zdobyła cztery punkty, Stephanie Jones dwa, a cała drużyna Pszczółki zero. Ślęza wyszła na prowadzenie 74:55 i tylko kompletny kataklizm mógłby pozbawić żółto-czerwone wygranej. I choć w tym sezonie wrocławianki przećwiczyły wszystkie możliwe warianty trwonienia prowadzenia, w ostatnim meczu sezonu wreszcie dowiozły korzystny wynik do końcowej syreny. Od momentu wyjścia na +19 przewaga Ślęzy nie spadła poniżej 15 punktów i ostatecznie właśnie tą różnicą zakończyło się spotkanie w Lublinie.

Ślęza sprawiła, że Pszczółka spadła w tabeli sezonu zasadniczego na czwarte miejsce. Zespół Arkadiusza Rusina zakończył rozgrywki na 9. lokacie. Teraz przed czołową ósemką faza play-off, a przed nami okres podsumowań i oczekiwania na rozgrywki 2021/2022.

Pszczółka Polski-Cukier AZS UMCS Lublin – Ślęza Wrocław 69:84 (17:23, 23:30, 15:15, 14:16).
Pszczółka: Bertsch 19, Fassina 10, Poboży 9, Milazzo 8, O’Neill 7, Sklepowicz 6, Kośla 5, Duchnowska 3, Pavel 2, Niedźwiedzka 0, Trzeciak 0.
Ślęza: Jones 26, Sutton 24, Dedić 17, Jakubiuk 10, Tyszkiewicz 4, Dobrowolska 3, Poleszak 0, Jasińska 0. Puter DNP.

Pożegnać się zwycięstwem – przed Ślęzą ostatni mecz w sezonie

W środę o godz. 18 w hali im. Zdzisława Niedzieli w Lublinie Ślęza Wrocław zagra ostatni mecz w sezonie 2020/2021 Energa Basket Ligi Kobiet. Przeciwnikiem wrocławianek będzie walcząca o trzecie miejsce w tabeli Pszczółka Lublin.

Spotkanie 22. serii gier ma bezapelacyjnie większe znaczenie dla gospodyń, które muszą wygrać, aby zapewnić sobie miejsce na podium po sezonie zasadniczym i serię ćwierćfinałową z Eneą AZS-em Poznań. Zespół Arkadiusza Rusina ma jednak o co walczyć i, jak zapewnia kapitan Julia Tyszkiewicz, wrocławianki podejmą rękawicę i nie odpuszczą Pszczółce.

– Nie ma takiej opcji, żeby odpuścić. W głowie mi się nie mieści, że mogłybyśmy coś takiego zrobić. Nasze nastawienie się nie zmienia. Zwycięstwo na koniec sezonu jest ważne chociażby ze względów mentalnych, chcemy zakończyć miło te rozgrywki. Oczywiście będziemy walczyć o zwycięstwo także dla kibiców, chciałybyśmy bardzo wygrać i zrobimy, co w naszej mocy, żeby to osiągnąć – zapewnia Tyszkiewicz.

Lublinianki swoją bardzo dobrą postawę w lidze opierają w dużej mierze na Morgan Bertsch. Podkoszowa Pszczółki notuje średnio 19.2 punktu na mecz, trafiając do kosza z blisko 60-procentową skutecznością rzutów. Drugą strzelbą zespołu prowadzonego przez Krzysztofa Szewczyka jest Jennifer O’Neill. Koszykarka z Portoryko jest w trakcie bardzo słabej serii – na przestrzeni czterech meczów tylko raz osiągnęła 10 punktów, łącznie w tych spotkaniach zdobywając 23 oczka. To o osiem mniej niż wrzuciła Ślęzie w grudniowej konfrontacji obu zespołów. To powinno być wystarczającą przestrogą dla wszystkich, którzy myślą, że dołek formy O’Neill może trwać również w środę.

Dobrze funkcjonujący duet z Włoch, Martina Fassina oraz Ilaria Milazzo to kolejne mocne punkty Pszczółki. Ale siłą trzeciej drużyny EBLK są nie tylko poszczególne zawodniczki, a głębia zespołu. Aż dziewięć koszykarek zagrało ponad 220 minut, w Ślęzie o dwie mniej,. Tak samo wygląda statystyka graczy, którzy na koncie mają co najmniej 70 punktów, przy czym należy podkreślić, że Nikola Dudasova już nie reprezentuje żółto-czerwonych barw. Trener Szewczyk zbudował szeroką kadrę i niezależnie od okoliczności może desygnować do walki zespół wypoczęty i gotowy do agresywnej gry po obu stronach parkietu.

– Pszczółka to utalentowana drużyna w ofensywie, która stara się bardzo agresywnie bronić. To zespół, który pozytywnie może zaskoczyć w fazie play-off i myślę, że nie pokazały jeszcze wszystkiego, na co je stać. Grałyśmy z nimi w grudniu, wtedy zabrakło w składzie Morgan Bertsch, a i tak miałyśmy ciężką przeprawę. Teraz jest do dyspozycji trenera, więc czeka nas trudne spotkanie. Musimy przede wszystkim pracować w obronie, a do tego dołożyć coś ekstra w ataku – podkreśla kapitan Ślęzy.

Czy wrocławianki wykorzystają presję, pod którą znajdują się ich przeciwniczki i zakończą sezon wygraną? Odpowiedź na to pytanie poznamy już w środę, chwilę przed godziną 20. Transmisję ze spotkania Pszczółka Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin – Ślęza Wrocław przeprowadzi od godz. 18 serwis TVCom.pl.

„Zagraliśmy dziś bez energii”

Prezentujemy zapis konferencji prasowej po meczu Ślęza Wrocław – PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów Wlkp., w którym gorzowianki zwyciężyły 85:63.

Dariusz Maciejewski (trener PSI Enei): Myślę, że mieliśmy mecz pod kontrolą. Spodziewaliśmy się trochę trudniejszych warunków, ale szukaliśmy przewag pod koszem i tam właśnie dominowaliśmy. Mamy silniejsze zawodniczki w strefie podkoszowej, przeprowadziliśmy dużo akcji 2+1, w czym tkwiła nasza siła. Cieszę się, że tym razem dziewczyny dobrze realizowały nasze założenia, nie oddawały szalonych rzutów za trzy punkty z nieprzygotowanych pozycji, tylko grały konsekwentnie pod kosz i robiły to, co zakładaliśmy. Kilka udanych kontrataków po dobrych zbiórkach, które przyniosły nam łatwe punkty. Na początku mieliśmy problem z Anną Jakubiuk i jej grą tyłem do kosza, na to byliśmy nieprzygotowani i nie mogliśmy sobie z tym poradzić. Zagraliśmy lepszy mecz niż ten w Bydgoszczy, co napawa optymizmem przed fazą play-off.

Megan Gustafson (koszykarka PSI Enei): Wróciliśmy do tego, co nam wychodziło w poprzednich meczach. Gramy szybką koszykówkę, biegamy pod kosz rywalek w szybkim tempie, staramy się błyskawicznie przenosić piłkę na pole ataku. W poprzednich spotkaniach miałyśmy problem z zastawianiem się przy zbiórkach, dziś też nie był to idealny mecz pod tym kątem, ale nie pozwoliłyśmy, żeby wydarzenia wymknęły nam się spod kontroli. Dziękuję moim koleżankom za to, że potrafiły dograć do mnie piłkę, gdy byłam w dobrej pozycji do oddania rzutu. Shatori doskonale zaczęła to spotkanie, co było ważne, bo ostatnio nie zaczynałyśmy dobrze meczów i bardzo nam dziś pomogła.

Arkadiusz Rusin (trener Ślęzy): Gratuluję zwycięstwa zespołowi z Gorzowa. Pełna kontrola rywalek, w pełni zasłużona wygrana. Zupełnie inny mecz niż ten z pierwszej rundy, przede wszystkim w naszym wykonaniu. Zagraliśmy bez energii, co było widać zwłaszcza w defensywie. Nie mieliśmy żadnej odpowiedzi na graczy podkoszowych i konsekwentnie przeciwnik wykorzystywał to, powiększając przewagę. Gdy ta urosła to nasz mental zupełnie osłabł.

Stephanie Jones (zawodniczka Ślęzy): Zespół z Gorzowa to dobra drużyna, która dzisiaj wyszła na parkiet w pełni skoncentrowana i gotowa do walki. My starałyśmy się nawiązać rywalizację i dałyśmy z siebie wszystko przez 40 minut, ale w pewnych fragmentach gry brakowało nam tej koncentracji, co pozwoliło rywalkom na odskoczenie i osiągnięcie zwycięstwa.