„Tylko zwycięstwa mają dla mnie znaczenie”

Rozgrywająca Ślęzy Wrocław, Julia Drop, opowiada o początkach swojej kariery, wyciąganiu wniosków po kontuzji i ambicjach na nadchodzący sezon Energa Basket Ligi Kobiet.

Co sprawiło, że dziewczyna z Konina w wieku 16 lat przenosi się nie do Poznania, nie do Łodzi, tylko nad morze, do GTK?

W tamtych czasach zespół z Gdyni był topowy. Od samego początku wiedziałam, gdzie chcę trafić. Nie potrafię teraz powiedzieć, skąd ta myśl, ale wiedziałam, że chcę dołączyć do zespołu z Gdyni. Była tam dobrze pracująca młodzież, znakomici trenerzy i opcja dalszego rozwoju w postaci treningów z drużyną ekstraklasową oraz grania w I lidze. Myślę, że to przeważyło.

Jak wspominasz to pierwsze zderzenie z Ekstraklasą, jeszcze jako nastolatka?

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że niestety moja pamięć jest bardzo ulotna, ale jedyne co pamiętam doskonale, to to, że był efekt wow, a ja jak szara myszka siedziałam na ławce i obserwowałam to, co się wokół mnie dzieje i wykonywać zadania, które wyznaczał mi trener. Jakkolwiek to nie zabrzmi, starałam się nie przeszkadzać za bardzo w treningu. To był duży stres, ale z pewnością fajne doświadczenie.

Tak naprawdę dopiero w Łodzi miałaś okazję zaprezentować swój duży potencjał, kto lub co miało na to wpływ?

Miałam zacząć grać w Ekstraklasie w Koninie, ale stwierdziłam, że potrzebuję się rozegrać po kontuzji i poszłam do Poznania, gdzie od razu zrobiliśmy awans do Ekstraklasy. W Łodzi rozwinęłam skrzydła, bo postawiono na mnie. Dostałam szansę i starałam się ją wykorzystać do maksimum. Pracowałam ciężko, ale mimo wzlotów i upadków mam nadzieję, że nadal będę się rozwijać.

W miarę szybko stałaś się tą pierwszą „jedynką” na parkiecie i zostałaś rzucona w zasadzie na głęboką wodę. Ale zanim do tego doszło, to na kim się wzorowałaś, od kogo uczyłaś się bycia rozgrywającą?

Absolutnie nie jestem typem człowieka, który by się na kimś wzorował. Każdy zawodnik jest inny, ma inne atuty.  Ale czy na głęboką wodę? Może tak, ale nie ma nic lepszego niż doświadczenie, niż sama gra, niż sprawdzanie się w boju. Trening treningiem, ale to nigdy nie będzie to samo, co rozegrane spotkania.

Gdyby Widzew dalej występował w Energa Basket Lidze Kobiet, to wciąż byłabyś częścią tego zespołu?

Trudno powiedzieć, ale jestem typem osoby, która jest wdzięczna. Jeśli dostaję coś od kogoś, to staram się to oddać. Widzew mi zaufał, ja zaufałam ludziom z Widzewa. Niestety nasze drogi się rozeszły. Były fajne plany, ale niestety miasto ucinało dotację, brakowało możliwości, żeby podnosić poziom drużyny, tak że naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, czy mogłabym dalej występować w Łodzi.

Po oficjalnym ogłoszeniu Twojego transferu do Polkowic trener Karol Kowalewski powiedział, że bardzo chciał mieć zawodniczkę o takim profilu jak Twój i dodał, że przedkładasz dobro drużyny nad swoje indywidualne statystyki. Rzeczywiście tak jest, czy po cichu spoglądasz na cyferki?

Tylko zwycięstwa mają dla mnie znaczenie. Oczywiście gdy ogląda się mecz w swoim wykonaniu, to można zwrócić uwagi na rzeczy, które można robić lepiej, a można zawsze wszystkie rzeczy robić lepiej. Czy ja zwracam uwagę na statystyki? Nie, nie, absolutnie. Moim zadaniem, moją radością z gry jest to, żeby wszyscy dookoła bawili się koszykówką i żebyśmy wygrywali. Szukam zabawy, szukam rozwoju i przy tym jestem ambitna, ale statystyki nie grają dla mnie większej roli.

Rozmawiając ze sportowcami po kontuzji, bardzo często podkreślają oni, że uraz wiele ich nauczył. Czego nauczył Ciebie?

Wiedziałam z czym to się je, już dzień po operacji wykonywałam ćwiczenia, tak że nie było u mnie żadnej przerwy. Wiedziałam, że każdy dzień bez treningu będzie dniem straconym, co odbije się w przyszłości. W momencie, w którym teraz jestem, po tym czasie, to już jest bodajże osiem miesięcy, oceniam swoje zdrowie naprawdę dobrze. Zrehabilitowałam się odpowiednio. Jestem mądrzejsza o rzeczy poza koszykarskie – dbanie o własne ciało, o odpowiednią dietę, suplementację, wszystkie te drobne rzeczy. Tego uczy kontuzja, żeby zadbać o siebie. Dzień po dniu może tego nie widać, ale w odstępach czasowych to jest różnica w regeneracji i wydajności organizmu.

Pisałaś na Instagramie tuż po diagnozie, że jesteś trochę obrażona na koszykówkę. Długo zajęło Ci pogodzenie się z nią? Miłość wróciła?

Byłam obrażona i to nawet nie lekko. Byłam już chyba zmęczona tym bólem. To nie jest nic przyjemnego, tym bardziej, że była to moja druga kontuzja w tym sezonie, bo rozpoczęłam go od pęknięcia mięśnia, co prawdopodobnie doprowadziło do tego, co się stało. Nie przepracowałam sezonu przygotowawczego tak, jak powinnam, czego konsekwencje były takie, jakie były. Ale tak, miłość wróciła. Chyba to już jest ten moment, w którym czuję się ze sobą dobrze i muszę się skupić tylko na koszykówce, a nie na tym, czy biegam poprawnie czy nie.

Patrząc na Twoją sytuację, przychodzi mi na myśl Dominika Owczarzak, która co prawda po urazie miała jeszcze sezon w Polkowicach, ale to w Ślęzie wróciła do formy. Masz nadzieję na podobny scenariusz?

Tak jak mówiłam, nie idę niczym tropem, ale tak. Chcę się odbudować – nieważne, gdzie bym była i chcę grać, może nawet lepiej niż grałam. Mam nadzieję, że doświadczenie, które zdobyłam będąc wokół różnych drużyn, przełoży się na moją dyspozycję.

Rozmawiałaś z kimś przed przyjściem do Wrocławia, czy nie potrzebowałaś rekomendacji, żeby podjąć decyzję?

Trenera Rusina nie znałam osobiście, nie pracowałam z nim nigdy, ale wiele o nim słyszałam. Wiedziałam też, że jest tu fajny sztab, tak że chyba nie ma dla mnie lepszego miejsca niż Wrocław na ten moment.

W Ślęzie mamy w tym sezonie mocną grupę byłych koszykarek Widzewa, oprócz Ciebie w naszych barwach zagrają Monika Jasnowska i Dominique Wilson. Jak dużym ułatwieniem dla rozgrywającej jest wejście do zespołu, w którym znasz już kilka zawodniczek?

Zawsze, gdy gra się z kimś w zespole jest łatwiej, bo można przewidzieć pewne ruchy. Jako rozgrywające musimy znać swoich graczy i wiedzieć, jak mogą się zachować w danej sytuacji. O tyle będzie łatwiej, że my już przeszłyśmy ten etap. Nie musimy się siebie uczyć. Jest już kilka dziewczyn, które znam i to pozwoli nam szybciej się zgrać.

Zwłaszcza współpraca na obwodzie z Wilson zapowiada się ciekawie. Dobrze dogadywałaś się ze swoją nową-starą koleżanką? Zareklamuj nieco wasz duet.

Przede wszystkim na pewno będzie na co patrzeć. I ja i Dominique mamy takie charaktery, że nie lubimy odpuszczać. Im ciężej, tym lepiej. Im większe jest wyzwanie, tym gramy z większym zaangażowaniem. Będziemy gonić każdego ile pary w nogach, ile sił w płucach. Jedyne, co możemy obiecać to to, że damy z siebie wszystko. A jak wiecie, Dominique jest trudna do zatrzymania. Ja będę jej asystować i pomagać, jak tylko mogę, a reszta zespołu pójdzie w te same ślady, bo każdy ma tutaj swoje ambicje.

Często mówi się, że rozgrywająca musi być przedłużeniem myśli trenera na parkiecie. Czujesz już, że nadajecie z trenerem Rusinem na podobnych falach?

Zawsze staram się jak najszybciej zrozumieć trenera. Obserwuję go od samego początku, od najmniejszych szczegółów, po te największe. Staram się przewidywać, co może mieć w głowie. To jest proces, to zawsze będzie trwało. Znam wizję trenera, myślę, że sama mam podobną i będę dostosowywać się do tego, czego będzie oczekiwał trener Rusin. Ale czas pokaże, jak będzie układać się nasza współpraca.

W Łodzi często można było Cię zobaczyć na stadionie przy Piłsudskiego. Możemy spodziewać się, że odwiedzisz nasz obiekt? Jak być może wiesz, goli u nas nie brakuje.

Przyznam szczerze, że chciałam się już wybrać, tylko, że czasu brakuje i nie do końca wiem, gdzie co się znajduje, tak że to może trochę potrwać. Ale już teraz chciałam pojechać i jak tylko będę miała okazję, to chętnie przyjadę na mecz.

Radzisz sobie w ogóle z piłką przy nodze, czy lepiej zostać przy baskecie?

Jak byłam młodsza, to cały czas miałam piłkę przy nodze. W moim otoczeniu było wielu kolegów, którzy niestety zawsze chcieli grać w piłkę nożną, ja oczywiście w koszykówkę, ale byłam w mniejszości, więc chcąc nie chcąc  jak byłam młodsza często kopałam piłkę.

Ktoś rzuca Ci wyzwanie w FIFIE oraz NBA – jakie drużyny wybierasz, żeby wygrać?

W FIFĘ nie ma dla mnie znaczenia kim gram, nie jestem aż tak zapaloną piłkarką, żeby tyle grać w tę grę, ale w NBA to już robimy sobie różne wyzwania. Od tych „najsłabszych” drużyn, po historyczne zespoły. Tam wybieramy wszystko, co leci. Na co dzień śledzę Golden State Warriors, chciałabym, żeby wrócili do pełni zdrowia. Być może trochę się z nimi utożsamiam. Wierzę, że w tym sezonie mogą trochę namieszać.

Masz jakiegoś sportowego idola poza koszykówką?

Nie, nie mogę wskazać kogoś takiego. Chyba się po prostu zakochałam w sporcie, ambicji, wygrywaniu.

Ambicja, wygrywanie… gdzieś przeczytałem, że jesteś chora na wygrywanie. Coś jest na rzeczy?

Nie lubię przegrywać, to jest coś, czego nie mogę znieść, a przecież przegrywałam dużo w swoim życiu. Zawsze po przegranych meczach drążę, analizuję, przepracowuję. To może nie jest zbyt zdrowe, ale bardzo nie lubię przegrywać.

Śpisz po przegranych?

Śpię, śpię. Nie jestem tym typem człowieka, który nie może spać po porażce, ja stres po prostu przesypiam. Niektórzy nie śpią, niektórzy podjadają, a ja wtedy bardzo dużo śpię.

Jaki jest przepis Julii Drop na udany dzień wolny w trakcie sezonu?

To zależy, czy muszę dużo spać, czy nie! Ale jak nie, to wszelkiego rodzaju filmy, dobre jedzenie, gotowanie. Uwielbiam gotować. Ale znajdzie się też czas na spacery, pływanie czy inne aktywności. Jak jest czas, to chętnie bym się wybrała w góry, ale z tym czasem bywa różnie. Przede wszystkim uwielbiam spędzać czas ze swoją rodziną. Gdy jestem w domu, to jestem totalnie odcięta i wtedy odpoczywam najbardziej.

Co musi się stać, żebyś na koniec sezonu uznała, że to był dobrze spędzony czas?

Musimy mieć pozytywny bilans zwycięstw nad porażkami. Tylko to!