Talia Caldwell: Nie ma dla mnie lepszego uczucia niż wygrywanie
Ze środkową Ślęzy Wrocław Talią Caldwell rozmawiamy o życiu w Los Angeles, ciągłej nauce koszykówki i planach współpracy z byłą rozgrywającą 1KS-u Sydney Colson w branży rozrywkowej.
Dobrze się czujesz w wersetach Szekspira? Czytałem, że kiedyś znałaś je na pamięć.
Tak! W szkole średniej brałam udział w konkursie recytatorskim dotyczącym dzieł Szekspira. Miałam okropną tremę, ale sobie z tym poradziłam.
Patrząc na Ciebie nie powiedziałbym, że możesz mieć tremę.
W wieku 28 lat nauczyłam się już to przezwyciężać. Głównie dlatego, że staram się jak najczęściej wypowiadać publicznie. Jednym z powodów, dla którego w szkole zaangażowałam się w koło teatralne była świadomość, że w moim życiu wiele razy znajdę się w sytuacjach, w których będę musiała udzielić wywiadu czy wystąpić przed publicznością. Uznałam, że równie dobrze mogę się zmusić do walki z tremą i to przez zmuszanie się lepiej wychodzą mi wystąpienia. Ale dalej jest to niezwykle stresująca sprawa!
Czy trema podczas wystąpień czy recytowania Szekspira przekłada się na tremę, gdy trzeba wyjść na parkiet przed liczną publicznością i grać w koszykówkę?
Nie przerażają mnie setki kibiców, którzy oglądają moją grę. Nie stresuję się rywalkami i poziomem rozgrywek. Bardziej wpływa na mnie presja moich własnych oczekiwań. Bardzo mocno naciskam na siebie, wysoko wieszam sobie poprzeczkę. Chcę wygrywać i zawsze robić wszystko idealnie. Wiem, że nie jest to przesadnie zdrowe podejście, ale ta presja sprawia, że staję się lepszą zawodniczką. I to właśnie ona jest źródłem mojego stresu i tremy podczas gry.
Kiedy grałaś w hiszpańskiej Huelvie, jeden z dziennikarzy napisał o Tobie artykuł pod tytułem „Talia Caldwell, uroczy czołg”. Zgadzasz się z tym opisem?
Myślę, że tak (śmiech). Trener przygotowania motorycznego na uczelni Cal mówił na mnie „T-Train”, bo gram z dużą energią i siłą. Wbiegam w ludzi z pełnym impetem i chcę, żeby odczuli na własnej skórze moją przewagę w warunkach fizycznych. Stąd część pod tytułem „czołg” – atakuję na pełnej prędkości, z całą mocą. Jednocześnie jestem miłą osobą, staram się podchodzić do ludzi z życzliwością i pozytywnym nastawieniem. Nie mam w sercu złośliwości, więc jestem urocza. Często się uśmiecham i śmieję – jestem połączeniem najlepszych cech z tych dwóch światów.
Jesteś córką byłego gracza NFL (Ravin Caldwell dwukrotnie wygrał Super Bowl w barwach Washington Redskins) i gwiazdy sitcomu (Teal Marchande grała w serialu Kenan & Kel) – przyznasz, że to niecodzienne i bardzo ciekawe połączenie. Która ze stron tego wychowania bardziej Cię interesowała?
Jako mała dziewczyna nie interesowałam się futbolem, w ogóle się tym nie ekscytowałam. Nie rozumiałam zasad, więc zdecydowanie bycie w Hollywood na planach zdjęciowych było dla mnie bardziej ciekawe. Nickelodeon to absolutne centrum dobrej zabawy w latach 90., odwiedziłam Nickelodeon Studios w Orlando, zostałam oblana slimem i robiłam wszystkie rzeczy, które można było oglądać w telewizji.
Myślałaś w takim razie o karierze w showbiznesie, czy zawsze priorytetem numer jeden była koszykówka?
Zawsze, zawsze była to koszykówka! Byłam trochę buntownikiem, który nigdy nie chciał robić tego, co robili inni ludzie, więc skoro moja mama się tym zajmowała, nie było żadnej opcji, żebym poszła w jej ślady. Teraz, 20 lat później, historia zatoczyła koło i bardzo ciągnie mnie do świata rozrywki.
Jak określiłabyś kalifornijski styl życia? Masz jakieś wskazówki, jak zaadaptować go nawet na małą skalę?
Kalifornia jest ogromna, więc sporo jest mniejszych lub większych kultur, stylów życia. Wychowałam się w Los Angeles, gdzie wszyscy są wyluzowani, nie skupiają się na problemach, podchodzą do rzeczy z dystansem. To przede wszystkim życzliwość, witanie się z każdym, kogo widzisz, uśmiechanie się do obcych, zjedzenie dobrego burrito. Każdy powinien czuć się mile widziany, doceniony. Trzeba dać się ponieść magii i figlarności Hollywood. Nigdy nie wiadomo, w jakim miejscu znajdziesz się o 21.
Hollywood to specjalne miejsce, żyjąc tam miałaś do czynienia z ludźmi, których my znamy tylko z ekranów, jako celebrytów. Jakim doświadczeniem jest mieszkanie tam?
To ciekawe doświadczenie, pozwala Ci spojrzeć na wiele rzeczy z innej perspektywy. Masz tych ludzi za gwiazdy, a mieszkanie obok nich bardzo ich uczłowiecza. Stawiamy ich na piedestale, a to tacy sami ludzie jak my. Mają swoje obawy, kompleksy i problemy. Dla nich to, co robią, jest po prostu pracą. Tak jak my mamy swoją pracę, oni też. Przychodzą do pracy, robią swoje i tyle. Potem muszą iść na zakupy i zająć się codziennością. To sprawia, że są bardziej dostępni w tym świecie stawiającym na celebryctwo, pełnym paparazzich i portali plotkarskich, którzy traktują ich jak zwierzęta w zoo.
Z tego, co czytałem, właściwie urodziłaś się z piłką u boku i nie rozstałaś się z nią przez 25 lat. Co sprawia, że wciąż kochasz ten sport i dalej chcesz go uprawiać?
To bardzo dobre pytanie – jak utrzymywać pasję do koszykówki? Myślę, że trzeba pamiętać o tym, gdzie się zaczęło. Przypominam sobie o małej Talii, która wzięła piłkę do rąk i zaczęła się nią bawić na podwórku, oddając rzuty i kozłując sama ze sobą. Zawsze, kiedy wygrywasz mecz, twoja miłość do koszykówki się umacnia. Nie ma dla mnie lepszego uczucia niż wygrywanie i zawsze, gdy przegrywam, bardzo mocno to przeżywam. Zależy mi na wygrywaniu, a dzień, w którym zacznę być obojętna na porażki będzie dla mnie oznaczał, że nie mam już do tego serca.
Mieszkając w Los Angeles miałaś okazję oglądać na żywo największe drużyny – Lakersów, Dodgersów, UCLA Bruins oraz największych zawodników na czele z Kobe Bryantem. Możliwość podpatrywania gwiazd wpłynęła na Twój rozwój jako sportowca?
Teraz, zwłaszcza w świetle tragedii Kobego i jego legendarnych osiągnięć, myślę, że możliwość przejeżdżania koło Staples Center i Dodgers Stadium, które nie są od siebie zbytnio oddalone, napędza twoje marzenia. Chcesz stać się świetnym sportowcem, ci wielcy bohaterowie stanowią dla ciebie inspirację. Myślisz sobie, że właśnie ty możesz zostać idolem dla następnych pokoleń. To w jakimś stopniu dzieje się także tutaj we Wrocławiu i na wszystkich innych arenach na świecie – trenujesz i grasz po to, żeby zainspirować młodzież do pójścia w twoje ślady.
Oprócz tego z pewnością obecność drużyny WNBA, Los Angeles Sparks, motywowała Cię do pracy nad sobą.
Bez dwóch zdań. LA Sparks i gracze tacy jak Lisa Leslie, która jako pierwsza koszykarka wykonała wsad w meczu ligowym byli dla mnie inspiracją. Wydaje mi się, że nie doceniałam tych wszystkich wspaniałych sportowców i drużyn, które mogłam podpatrywać na żywo. Dawali mi motywację i pośrednio zachęcali do dalszych treningów. Oglądałam ich i mogłam podążać za swoimi marzeniami.
Na czym skupiałaś się najbardziej jako początkująca koszykarka?
Szczerze mówiąc, na kozłowaniu. Wychowywałam się na przełomie wieków, kiedy streetball był na topie. Wszyscy zachwycali się wówczas materiałami serwowanymi przez AND-1. Jason Williams, Kobe, Vince Carter, Allen Iverson – każdy z nich robił nowe, ekscytujące rzeczy, które oglądało się w reklamach. Chciałam tylko wychodzić na dwór, brać piłkę i naśladować to, co robili. Dryblowałam godzinami, nie potrzebowałam do tego kosza.
W szkole średniej byłaś bardzo szanowaną zawodniczką, pisano o wielu prestiżowych uczelniach, które ustawiały się w kolejce do sprowadzenia Cię w swoje progi. Zdecydowałaś się na Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley i nie byłaś tam główną opcją. Zmiana roli z gwiazdy w zadaniowca, który nie zawsze ma piłkę, była dla Ciebie czymś trudnym?
Absolutnie, bo pomimo tego od razu znalazłam się w pierwszej piątce. Należałam do najlepszej klasy rekrutów w kraju – nasza uczelnia zebrała wtedy znakomitą grupę zawodniczek – ja trafiłam do piątki, one nie. Każdy ma swoje zadanie na parkiecie. Ja zostałam czwartą w historii Cal Golden Bears koszykarką, która zakończyła karierę uniwersytecką mając ponad 1000 punktów i zbiórek. Wszystko rozegrało się perfekcyjnie, biorąc pod uwagę moje umiejętności i to, co mogłam wnieść do zespołu. Dzięki temu zawędrowałyśmy aż do Final Four i wygrałyśmy mistrzostwo konferencji PAC-12. Ta historia nie zawsze się przydarza. Niektórzy idą do college’u i słuch o nich ginie, kończą grać po zakończeniu uczelni, a nawet wcześniej.
Gdy przygotowywałem się do tej rozmowy, eksperci, trenerzy i zawodniczki mówiąc o Tobie używali słów: bezinteresowna, skupiona na podstawach gry – to zawsze było Twoje podejście do gry, czy w pewnym momencie coś się zmieniło?
Ponieważ mieliśmy tak utalentowaną i mocną drużynę, starałam się skupiać na podstawach, na rzeczach, nad którymi mam kontrolę. Dzięki temu, że przykładałam wagę do kwestii pomijanych przez większość zawodniczek cały czas byłam ważną postacią swojej drużyny. Możesz być najbardziej utalentowanym sportowcem w historii, ale jeśli nie zwracasz uwagi na szczegóły, zawsze coś pójdzie nie tak. Starałam się zawsze koncentrować na tym, co istotne, stawiałam to sobie za punkt honoru. Dzięki temu małymi kroczkami stawałam się lepszą zawodniczką. Progres nie zawsze ma miejsce wielkimi skokami, czasami dzieje się to kawałek po kawałku. Moja trener zawsze powtarzała mi, żebym po prostu wykonywała swoją robotę.
Jak istotne jest bycie cały czas ciekawym gry, zadawanie kolejnych pytań i poznawanie nowych rzeczy?
Oglądanie spotkań. Bycie przy dźwięku dryblowanej piłki. Widziałam w swoim życiu tyle spotkań, że potrafię ocenić gdzie znajdzie się piłka po niecelnym rzucie. Niezależnie od tego, jakie masz metody, zawsze się rozwijaj, pracuj nad swoimi umiejętnościami, nie przestawaj się uczyć. Im więcej będziesz śledził, słuchał, obserwował, tym bardziej zaznajomisz się z tym, co robisz, co przełoży się na radość z działania.
Teraz przejdźmy do punktu zwrotnego w Twojej karierze – zerwania więzadeł podczas gry dla Energi Toruń? Czy to wydarzenie zmieniło tak wiele, jak można się domyślać?
Zerwanie więzadeł w 2013 roku było jedną z najlepszych rzeczy, jaka mi się przytrafiła. Wróciłam po tym urazie znacznie silniejsza, w o wiele lepszym stanie fizycznym. Napędziło to moją karierę, dzięki temu mogłam pojechać do Hiszpanii i zostałam najlepszą zawodniczką z zagranicy i najlepszą środkową ligi. Dzięki temu znalazłam się w składzie na obóz treningowy drużyny WNBA. Kontuzja sprawiła, że ponownie zakochałam się w koszykówce, bo przez jakiś czas zabrała mi możliwość jej uprawiania. Po powrocie do pełnej sprawności jedyne, co chciałam robić, to grać. Nauczyłam się dbać o małe rzeczy w moim ciele, które zaniedbałam przez ciągłe skupienie na treningach i meczach. Gdy nie mogłam trenować i grać, obserwowałam swój organizm i bardzo mi to pomogło.
Jak ta kontuzja wpłynęła na Twoją psychikę?
Stałam się najsilniejszą psychicznie osobą, jaką znasz! Moja rehabilitacja, moja droga do powrotu do pełnej sprawności była niezwykle trudna i ukształtowała moją mentalność.
Twoja pierwsza wizyta w Polsce, cytuję, „była dla mnie porażką”. Jesteś z powrotem w naszym kraju – co będziesz traktować jako zwycięstwo?
Zwycięstwem będzie dla mnie zajście jak najdalej w play-offach. Chcę, żebyśmy osiągnęli to wspólnie, jako drużyna. Musimy cieszyć się swoim towarzystwem i naszą grą, trenerzy mają być zadowoleni z naszej dyspozycji. Powinniśmy grać tak, żeby po zakończeniu sezonu kibice mogli z pełnym przeświadczeniem mówić, że ich drużyna dała z siebie wszystko w każdym meczu.
Szybko odnalazłaś się ponownie w naszej lidze. Czy to dalej taka zacięta, trudna liga jak to było siedem lat temu?
Zdecydowanie, chociaż nieco się zmieniło. Zawodniczki były nieco bardziej przy kości, teraz wszystkie znacznie wyszczuplały (śmiech). Ale wciąż jest to bardzo wyrównana liga, w której gra się szybko. Chyba nawet szybciej niż wcześniej, więc myślę, że jest to lepsza liga niż w 2013.
Jaka jest główna rzecz, którą chcesz przekazać swoim nowym koleżankom po dołączeniu do drużyny?
Będę grać z pełnym zaangażowaniem, ciężko pracować i zrobię wszystko, żeby pomóc zespołowi osiągnąć sukces. Pewnie po drodze przydarzą się błędy, ale nigdy nie wpłynie to na moje zaangażowanie.
Podpisanie kontraktu tylko na cztery miesiące to trudna kwestia?
Pierwszy miesiąc był bardzo trudny! Wszystko było dla mnie nowe, musiałam zrozumieć sposób komunikacji i to, jak się tu pracuje i zrobić to praktycznie w locie. W koszykówce wiele zależy od mowy ciała, komunikacji niewerbalnej. Trzeba wiedzieć, gdzie w danym momencie będą koleżanki z zespołu, jak trener lubi rozgrywać poszczególne elementy gry. Musiałam nauczyć się tego bardzo szybko, ale potraktowałam to jako ciekawe wyzwanie.
Jesteś z nami półtora miesiąca, wcześniej przez jakiś czas nie byłaś częścią żadnego zespołu. Jak oceniasz w tej chwili swoją dyspozycję, czujesz, że jesteś blisko optymalnej formy?
Przerwa, która za nami, była dla mnie zbawieniem. Przez ostatni tydzień zrobiłam spory postęp i nie mogę się doczekać, żeby wrócić na parkiet.
Dotychczasowe spotkania Ślęzy w 2020 roku można określić jako sinusoida. Jakie są Twoje wrażenia po tych kilku meczach?
Tak jak powiedziałeś, to sinusoida. Musimy w końcu znaleźć stabilność i działać jak dobrze naoliwiona maszyna. Trzeba się skupić, bo przed nami decydujące momenty sezonu i nie ma tu już miejsca na potknięcia.
Talia Caldwell to nie tylko koszykówka. Piszesz artykuły, prowadzisz bloga, aktywnie działasz na Twitterze i Instagramie. Czytałem o stażu w siedzibie Nike. Studiowałaś zarządzanie na prestiżowej Haas School of Business. Można powiedzieć, że jesteś kobietą renesansu – co Cię motywuje, skąd w Tobie tyle różnych pasji?
Chcę być wielka, chcę być jak najbardziej wszechstronna, żeby mieć jak największą platformę do mówienia o rzeczach i wpływania na to, co mnie pasjonuje. Jestem zainteresowana sprawiedliwością społeczną, dbam o ludzi wykluczonych i biednych, o środowisko afroamerykanów i wiele rzeczy, które są pomijane przez ludzi. Dlatego właśnie robię to wszystko – żeby dać każdemu okazję do wyrażenia siebie, czego do tej pory nie mogli zrobić.
Mając tyle zainteresowań pozaboiskowych, zakładam, że zaplanowałaś już sobie przyszłość po zakończeniu kariery koszykarskiej?
Tak, wszystko już obmyśliłam. Chcę być scenarzystką telewizyjną, wrócić w rodzinne strony i pracować w Los Angeles, w Hollywood. Planuję stworzyć wiele ciekawych i zabawnych historii oraz pokazać te, które do tej pory nie zostały opowiedziane.
Jakieś plany współpracy z naszą byłą zawodniczką, Sydney Colson, która również często wypuszcza nowe rzeczy?
Sydney i ja rozmawiamy codziennie, to jedna z moich ulubionych osób na całym świecie. Jej talent i kreatywność są nieograniczone. Nie znam wielu bardziej zabawnych od niej ludzi. Piszemy ze sobą bardzo często i na pewno będziemy ze sobą współpracować, obiecuję. Syd zasługuje na to, żeby być gwiazdą, a ja chcę pisać i tworzyć nowe rzeczy, które pomogą jej w tym.
W wywiadzie dla ESPN w 2008 roku powiedziałaś, że niekoniecznie kochasz Los Angeles i bardziej interesują Cię małe miasta. Z perspektywy wielkiego LA, Wrocław jest tym mniejszym miastem?
Wiesz co, po tylu latach jest to w sumie całkiem zabawne. Wtedy byłam w LA przez 18 lat i trochę mnie męczyło, a teraz absolutnie je uwielbiam. Wrocław to miasto o dobrym rozmiarze, grałam w znacznie mniejszych miejscowościach, np. na greckich wyspach bez McDonalds’a. Wiesz, że jesteś na końcu świata, kiedy nie ma w pobliżu żadnego McDonalds’a. W mojej karierze zawodowej pojawiłam się w tak wielu miejscach, że w niektórych nawet nie było zasięgu.
Obowiązkowe pytania – jak podoba Ci się nasze miasto? Zdążyłaś już zwiedzić najważniejsze miejsca, spróbować nowego jedzenia?
Uwielbiam Wrocław! Jedzenie nie było dla mnie nowe, ze względu na grę dla Energi w 2013, ale próbuję wszystkiego i zwiedzam jak najwięcej. Na szczęście nie pada śnieg, co jest niesamowitym plusem w porównaniu do Nowosybirska, gdzie grałam przed rokiem. Lubię spacerować i naprawdę mi się tu podoba.
Zawsze, gdy się widzimy, jesteś uśmiechnięta. Obserwując Twoje działania w mediach społecznościowych, zazwyczaj jesteś czymś zajęta. Co poradziłabyś ludziom, którzy chcą czerpać więcej z życia i bardziej się nim cieszyć?
Sięgnij do swoich marzeń, celów i fascynacji z dzieciństwa. Niezależnie od tego, co lubiłeś robić jako dziecko, wróć do tego. Lubię tańczyć, czytać i wyrażać swoją wdzięczność, a tego nie da się robić bez uśmiechu na ustach. Jesteś tu i jesteś zdrowy, więc masz powody do radości.