„Sport pokazał nam w tym sezonie swoje brutalne oblicze”

Tydzień po zakończeniu sezonu zasadniczego Energa Basket Ligi Kobiet rozmawiamy z Julią Tyszkiewicz. Skrzydłowa Ślęzy podsumowuje sezon w wykonaniu żółto-czerwonych, a także opowiada o byciu kapitanem zespołu, trudnościach z „czyszczeniem głowy” i lekcjach z najbardziej szalonego sezonu w życiu.

Za nami sezon 2020/2021 Energa Basket Ligi Kobiet. Zanim przejdziemy do szczegółów, jak podsumowałabyś go ogólnie, w szerokiej perspektywie?

Ten sezon podsumowałabym jako lekcję dla nas wszystkich. Można mówić o braku szczęścia, który miałyśmy, ale ja uważam, że poprzez brak doświadczenia w naszym zespole każda z nas dostała solidną lekcję pokory, koszykówki i tego, jak każda sekunda jest ważna. Myślę, że wszyscy sportowcy powinni przejść przez tego typu sezon i jeżeli mądrze wykorzystamy te lekcje, to tylko będzie działać na naszą korzyść.

W najbliższy weekend ruszają play-offy EBLK i pierwszy raz od powrotu do Ekstraklasy zabraknie w nich Ślęzy Wrocław. Czy da się zidentyfikować jedną, główną przyczynę takiego stanu rzeczy, czy to bardziej złożona historia?

To złożona historia. Nigdy nie jest tak, że wszystko da się zrzucić na jeden czynnik i to będzie wyczerpujące wytłumaczenie. Prostą odpowiedzią jest to, że przegrałyśmy mecze, których nie powinnyśmy były przegrać. Nie spisałyśmy się w spotkaniach, w których decydowały sekundy, pojedyncze akcje – to jest łatwa odpowiedź. Jako sportowcom jest nam bardzo przykro i boli nas to, że nie gramy w play-offach, bo oczywiście, że wolałybyśmy znaleźć się w tej czołowej ósemce. Co więcej, uważam, że miałyśmy szanse trochę namieszać. Moim zdaniem nasz zespół miał duży potencjał i nie wykorzystałyśmy go w pełni. Jest nam przykro także ze względu na kibiców, bo nie przeżywają tych emocji, które wiążą się z występem w play-offach.

„Jeśli będziemy walczyć, jeśli będziemy takimi harpaganami, to wszystko jest przed nami” – tak mówiłaś przy ogłoszeniu twojego powrotu do Wrocławia. Walki nie można wam odmówić, ale czasami sama walka nie wystarczyła.

Walka nie wystarczyła, ale z wyłączeniem wyjazdu do Polkowic i meczu z Gorzowem u siebie, w każdym spotkaniu walczyłyśmy do końca i zostawiałyśmy na parkiecie serce oraz całe zdrowie. Tego nie można nam odebrać i odmówić. Zabrakło nam troszkę doświadczenia. Taki niestety jest sport.

Start 3-0 napawał optymizmem, a potem przytrafił się mecz w Sosnowcu, w którym z +7 do przerwy zrobiło się -10 po trzeciej kwarcie i ostatecznie skończył się porażką. Następnie wyjazd do Bydgoszczy, o którego szczegółach nie trzeba wspominać. To były momenty, w których coś w drużynie pękło?

Zdecydowały głowy, dużą rolę odegrał aspekt psychologiczny. Zaczęłyśmy się trochę podłamywać. W meczu z Bydgoszczą rzeczywiście coś w nas pękło. Uważam, że od tamtej porażki naprawdę trudno było nam się podnieść psychicznie. Nie było jednak tak, że przychodziłyśmy na treningi i mecze ze spuszczonymi głowami – nic takiego nie miało miejsca.

Wyszło, jak wyszło. Każdy sezon różni się od siebie i teraz nie da się cofnąć czasu. Czasem brakuje kilku sekund, paru punktów. Wiele razy w tym sezonie brakowało nam naprawdę niewiele, żeby odnieść zwycięstwo. Te rozgrywki udowodniły nam dobitnie wagę codziennej ciężkiej pracy nad detalami. Sport jest brutalny i przez ostatnie miesiące pokazał nam w pełni swoje brutalne oblicze.

Do kluczowych braków można też dołożyć brak zdrowia, które w pewnym momencie was opuściło. Mam na myśli wizytę w Toruniu, kiedy porażka nie wchodziła w grę, a jednak wracałyście do domu na tarczy.

Trzeba podkreślić, że do tego spotkania podchodziłyśmy po dwutygodniowej przerwie spowodowanej przymusową kwarantanną. Miałyśmy z tyłu głowy, że jesteśmy bez treningów i bez odpowiedniego przygotowania do tego meczu. Brakowało też w tym spotkaniu Sug Sutton. To nie był łatwy moment, jeden z wielu trudnych epizodów w tym zwariowanym, zupełnie innym niż wszystkie sezonie.

Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że możliwości wyjścia grupowego i „wyczyszczenia głowy” były niezwykle ograniczone. W tym sezonie kursowałyście niemal wyłącznie między halą a domem.

Wiadomo, że takie wyjścia scalają drużynę i są tym bardziej potrzebne, gdy zespołowi nie idzie. Starałyśmy się spotykać w domach, ale to nie to samo co wyjście do kina, na koncert, do restauracji. Brakowało tego, przede wszystkim dla zagranicznych zawodniczek. Nie mogę sobie wyobrazić bycia w obcym kraju i kursowania wyłącznie sala-dom, sala-dom. Nasze myśli krążą nieustannie wokół koszykówki i bardzo ważne jest, żeby wyrwać się raz na jakiś czas, na krótką chwilę. Wyjść na pizzę, do restauracji z całą drużyną, czy nawet samemu pójść do kawiarni, wypić kawę i poczytać książkę. Musimy dbać o to, żeby głowa była czysta, żeby nie żyć w stu procentach koszykówką, żeby była odskocznia. Gdy kumulują się porażki, to jest wręcz niezbędne, a w tym szalonym sezonie było o to niezwykle trudno.

Trener Arkadiusz Rusin powierzył ci rolę kapitana i na twoich barkach leżała odpowiedzialność za podtrzymywanie atmosfery w drużynie. Patrząc na ten sezon, miałaś chyba pełne ręce roboty?

Ustaliłyśmy na początku, że moja rola będzie polegała bardziej na tym, żeby pomóc coś załatwić, a my wszystkie musimy się wspierać. Dziewczyny były wspaniałe, bardzo mi pomagały. Nie ukrywałam przed nimi, że w tym sezonie uczyłam się bycia kapitanem i nie wiedziałam, jak ciężka jest to rola i jaką niesie za sobą odpowiedzialność. Starałam się, jak mogłam. Mam nadzieję, że chociaż trochę spełniłam oczekiwania wynikające z bycia kapitanem. Trafiło mi się to w młodym wieku, zazwyczaj przypadało to starszym, bardziej doświadczonym koszykarkom. One byłyby na pewno większym autorytetem niż ja. Mimo to, starałam się scalać drużynę, tworzyć poczucie jedności. Porażki nie ułatwiały tego zadania, bo istniało ryzyko kłótni, sporów, oskarżeń. Tego uniknęłyśmy, na każdym kroku powtarzałyśmy sobie, że niezależnie od wyników i sytuacji jesteśmy w tym razem i musimy sobie wspólnie poradzić z każdym wyzwaniem, jakie przed nami stało.

Choć brakowało wyników, to możesz powiedzieć, że jako drużyna tworzyłyście zgrany kolektyw, wspierałyście się przez cały czas?

Zabrakło liderki, która na nas krzyknie, poustawia wszystko tak, jak być powinno, ale wszystkie dziewczyny wspierały się wzajemnie, pomagałyśmy sobie w trudnych momentach. Na parkiecie było trudno, bo jako młody zespół musiałyśmy się uczyć na błędach, których oczywiście nie brakowało. Poza parkietem naprawdę było super, stanowiłyśmy dla siebie wsparcie. Bardzo się cieszę, że mogłam w tym sezonie grać z tak życzliwymi, sympatycznymi i pozytywnie nastawionymi dziewczynami. Rzadko zdarza się, że powstaje tak zgrana i dobrze rozumiejąca się drużyna, która rzeczywiście tą drużyną jest. Gdy sezon dobiegł końca, każdej było żal, że zmarnowałyśmy naszą szansę, żeby wspólnie coś osiągnąć.

Z wyłączeniem GTK Gdynia, czerwonej latarni ligi, mieliśmy najgorszy bilans meczów u siebie. Brak kibiców, którzy zawsze wspierali was z trybun był aż tak odczuwalny? Wsparcie na pewno przydałoby się w tych nerwowych końcówkach.

Oczywiście, że tak. To jest kwestia bezdyskusyjna. Kibice to szósty zawodnik, zwłaszcza kibice z Wrocławia kojarzą się z pełną halą, z głośnym dopingiem przez cały mecz i tego brakowało. To kolejny dowód na to, że za nami dziwny sezon. Gdy wychodzi się na parkiet przed kibicami, mobilizacja jest wspaniała, jest pewnego rodzaju dreszczyk emocji i to coś naprawdę świetnego. Wsparcia fanów brakowało bardzo. Każda z nas musiała szukać dodatkowej motywacji wewnątrz, co jest wyzwaniem dla niektórych sportowców. Jednym pomaga gra przy pustych trybunach, bez presji z ich strony. Innym to przeszkadza i ja zaliczam się do tej grupy. Uwielbiam pełne hale, głośny doping i nie wyobrażam sobie, że kolejny sezon rozegramy przy pustych trybunach.

Czy pomimo tego, że kibice nie mogli wejść na trybuny, czułyście ich wsparcie?

Wsparcie było odczuwalne, bo grałyśmy ze świadomością, że kibice oglądali nas w internecie. To jednak mimo wszystko nie to samo, co bezpośredni kontakt, co okrzyki wsparcia z hali, co nas ogromnie mobilizuje i robi sporą różnicę. Jesteśmy bardzo wdzięczni kibicom za to, że byli z nami, że spędzali czas przed ekranami i trzymali za nas kciuki. Bardzo doceniam ich przywiązanie oraz lojalność i mam nadzieję, że już w przyszłym sezonie będziemy mogli spotkać się w halach.

Co dobrego można wyciągnąć z tego sezonu? Jakie lekcje pomogą Ci w dalszej karierze?

Wszystkie mecze przegrane w ostatnich sekundach nauczyły mnie, że nawet najmniejszy błąd ma znaczenie, że skupienie przez 40 minut to jest absolutna konieczność. Spotkanie można przegrać w każdej akcji, w każdej sekundzie. Wyniosłam z tego trudnego sezonu nowe znajomości, nowe przyjaźnie, to jest bardzo ważne. Pamiętajmy, że przez siedem-osiem miesięcy musimy się ze sobą codziennie spotykać i cieszę się, że stworzyłyśmy mocne i dobre więzi.

Z Twojego punktu widzenia to był mimo wszystko okres, który przynajmniej w jakimś stopniu możesz uznać za udany? Zanotowałaś najlepsze wyniki właściwie w każdej kategorii statystycznej.

Wrocław mi służy, jestem tu szczęśliwa. I to jest chyba w tym wszystkim najważniejsze. Gdy kobieta jest szczęśliwa, to ma wszystko poukładane w głowie i myśli nie są zajęte czym innym. Wtedy może skupić się na pracy. Ten sezon dał mi bardzo dużo, włożyłam w niego dużo pracy i zaangażowania. Pracowałam z całym sztabem szkoleniowym, za każdy trening jestem im wdzięczna. Wiem, że mam jeszcze w swojej grze dużo mankamentów, bo sportowiec zawsze powinien mieć nad czym pracować, ale na pewno koszykarsko zrobiłam duży krok do przodu. Udowodniłam sobie, że rzeczy, których wcześniej nie potrafiłam zrobić, nie są tak trudne, jak mi się wydawało. Teraz tylko pozostało mi jeszcze ciężej nad nimi pracować i je doskonalić. Jestem bardzo wdzięczna za ten sezon.

Nieco z przymrużeniem oka – żałujesz, że nie zakwalifikowaliśmy się do Suzuki Pucharu Polski? Nie mówię o walce o puchar, ale o konkursie rzutów za trzy punkty. W całej lidze nikt nie trafiał z dystansu z taką skutecznością jak ty.

Można tak gdybać… Stawiły się tam wspaniałe zawodniczki, strzelczynie wyborowe…

Bez fałszywej skromności!

Naprawdę! Specyfika tego konkursu jest bardzo duża, w minutę trzeba oddać 25, to nie jest łatwe. Ciąży na tobie presja czasu, nie ma chwili, żeby ułożyć sobie rękę, musisz rzucać, rzucać, rzucać. Żałuję, że jako drużyna nie miałyśmy okazji pojechać na puchar, mogłybyśmy sprawić jakąś małą niespodziankę. To już jednak za nami, trzeba teraz patrzeć w przód.

No właśnie – na razie odpoczynek, regeneracja mentalna, ale zaraz trzeba będzie myśleć o przyszłości.

Tak, jak powiedziałam wcześniej – Wrocław mi służy, czuję się tu bardzo dobrze. Mamy bardzo dobre warunki do rozwoju i chciałabym tu kontynuować swoją karierę. Pozostaje tylko kwestia znalezienia porozumienia. Ślęza to klub, który zawsze powinien bić się o jak najwyższe cele. Pomimo trudności nikt nie składa broni i robi się tu wszystko, żeby powrócić na szczyt. Mam nadzieję, że po tych trudnych czasach jak najszybciej uda się to osiągnąć.